Katastrofa lotnicza załogi 31 Eskadry Rozpoznawczej w Bruśniku
31 Eskadra Rozpoznawcza to pododdział lotnictwa rozpoznawczego Wojska Polskiego II RP. Została ona przemianowana na 31 Eskadrę Rozpoznawczą z 31 Eskadry Liniowej 3 Pułku Lotniczego w sierpniu 1939 roku, w czasie mobilizacji alarmowej. W kampanii wrześniowej 1939 roku eskadra walczyła w składzie lotnictwa i OPL Armii „Karpaty”, dowodził nią kpt. pil. Witalis Nikonow. Na wyposażeniu pododdziału znajdowało się 9 samolotów PZL.23B Karaś i jeden samolot RWD-8. W 31 Eskadrze Rozpoznawczej walczyła m. in. załoga w składzie: ppor. Adam Szajdzicki, kpr. pil. Leon Kegel i st. szer. strzelec Józef Skorczyk. W artykule zamieszczonym na stronie portalu internetowego www.sekowa.info czytamy: „Piąty dzień wojny w świetle dokumentów archiwalnych lotnictwa Armii „Karpaty” przedstawiał w następujący sposób dzieje Eskadry. W meldunku skierowanym przez dowódcę lotnictwa Armii „Karpaty” do NDL w dniu 6 IX 1939 r. dotyczącym poprzedniego dnia znajduje się następujący zapis:
„31 Eskadra wykonała 3 rozpoznania i 56 Eskadra 8 rozpoznań, nie wrócił z rozpoznania 1 „Karaś” z załogą ppor. [Adam] Szajdzicki Adam, kpr. pil. [Leon] Kegel Leon i st. szer. strzelec Skorczyk Józef.
L. dz. 656-34/Op. Lot. Dca Lotnictwa Karpaty Tuskiewicz [Olgierd] ppułk.”.
W piątym dniu wojny załoga ppor. obs. Adama Szajdzickiego, kpr. pil. Leona Kegla i st. szer. strz. sam. Józefa Skorczyka otrzymała rozkaz rozpoznania obszaru w rejonie Nowy Targ – Rabka. Na stronie www.sekowa.info czytamy: „Lotnicy z pierwszej załogi rozpoznali kolumnę 4 DLek. lecz w czasie lotu „Karaś” był bardzo silnie ostrzeliwany przez opl. nieprzyjaciela i w wyniku ostrzału samolot doznał licznych uszkodzeń. Na lotnisko polowe Budy - Rękawek nie powrócił „Karaś” ppor. obs. Adama Szajdzickiego, który patrolował podobnie jak we wcześniejsze dni inne samoloty Eskadry na pograniczu słowackim i rozpoznawał kierunek marszu wspomnianej już kilkakrotnie kolumny pancernej niemieckiego XXII Korpusu prącej drogą Nowy Targ – Rabka.”
W drodze powrotnej z rozpoznania, w okolicy Grybowa, załoga Karasia zauważyła, że ma poważne problemy techniczne z samolotem. Na ww. portalu czytamy: „Silnik „Karasia” nagle zaczął mocno trząść i nie pomogło zmniejszanie jego obrotów. Samolot tracił szybko wysokość, lądowanie w górzystym beskidzkim terenie nie wchodziło w grę więc dowódca załogi ppor. obs. Adam Szajdzicki podjął decyzję o skoku ze spadochronem. Gdy „Karaś” był na wysokości ok. 700 m, na tle ziemi pojawiły się trzy czasze spadochronów - lotnicze szczęście dopisało całej trójce - ppor. obs. Adam Szajdzicki, kpr. pil. Leon Kegel i st. szer. strz. sam. Józef Skorczyk szczęśliwie wylądowali (...)”. Dowódca załogi ppor. obs. Adam Szajdzicki doznał jednak poważnej kontuzji przy lądowaniu, która była wynikiem uszkodzonego spadochronu (rozdarcie tkaniny). W późniejszym czasie zaważyło to na jego służbie (ze względu na dolegliwości związane z kręgosłupem, został dowódcą rzutu ziemnego Eskadry). Załoga Karasia wylądowała na polach uprawnych w Falkowej, a sam samolot rozbił się na terenie Bruśnika na oczach mieszkańców Styrek. Widok palącego się samolotu i trzech spadochroniarzy wzbudził ogromną sensacje wśród mieszkańców Bruśnika i Falkowej. Na stronie portalu Sękowej czytamy: „Oto jak tamten dzień wspominała Maria Brończyk, która podbiegła w stronę spadochroniarzy: „Dzień był słoneczny gdy nad Falkowskimi Polami pojawił się samolot. Byłam na polu przed domem gdy nagle zobaczyłam duży samolot, usłyszałam głośną pracę silnika samolotu, lecz coś z nim musiało być nie tak gdyż na tle nieba pojawiły się trzy spadochrony. Jeden z lotników spadając na ziemię przeleciał obok mojej siostry, która przestraszona przewróciła się. Lotnicy wylądowali w niewielkiej odległości od siebie na polach dworskich a w ich stronę ruszyli sporą gromadą biegiem ludzie z Falkowej. Przed wybuchem wojny we wsi policja mówiła co robić na wypadek pojawienia się wrogiego desantu na spadochronach i dlatego każdy kto biegł uzbrojony był w co się dało – widły, grabie, kosy itp., myśląc, że to Niemcy. Nie doszło jednak do nieuniknionej bijatyki gdyż lotnicy zaczęli krzyczeć, że są Polakami a po chwili pojawił się sołtys z Bruśnika - Paweł Dyngosz, nie dopuścił do awantury i zabrał lotników do Bruśnika.”
Lotników wylegitymowali polscy piechurzy i odstawili do jednostki piechoty w Tarnowie, skąd załoga 31 Eskadry Rozpoznawczej trafiła na lotnisko Rękawek.
Na stronie www.sekowa.info możemy przeczytać jeszcze, jak tę katastrofę zapamiętali mieszkańcy Bruśnika: „Oto jak wspominała ją Maria Biskup: „Było po południu, szłam działami polnymi gdy nagle usłyszałam huk w powietrzu. Nadlatywał samolot z kierunku Nowego Sącza. Hałas silnika był duży i nagle zauważyłam na niebie jak z samolotu wyskakuje jedna, potem druga, wreszcie trzecia kuleczka a po chwili nad nimi pojawiły się białe spadochrony. Lotnicy spadli gdzieś od strony Falkowskich Pól zaś samolot zniżył lot i ostro skierował się w stronę ziemi. Przeleciał tuż nad jednym z domów tak, że myślałam, że w niego uderzy i po chwili uderzył w ziemię. Było to na tzw. „wójciakowym polu”, z samolotu wypadły bomby, które potem przez lata straszyły nas gdyż wbiły się w ziemię i nie eksplodowały. Dopiero po wojnie wezwane wojsko wyciągnęło je z ziemi i zdetonowało na polu Kiełbasów. Samolot uderzył w zbocze góry tuż przy jej szczycie lecz była to duża siła, która spowodowała, że wyrzuciło go na przeciwne zbocze i po stromym stoku zjechał w głęboki jar. Skrzydła poodpadały od kadłuba, który rozleciał się na dużej długości w szczątki zaś silnik stoczył się na samo dno jaru i leżał tam przez pewien czas. Niebawem przyjechało polskie wojsko i nakazało pozbierać resztki samolotu na jedną kupę. Gdy przyszli Niemcy leżały one w jarze lecz ludziom aluminium było potrzebne w gospodarce i dlatego w czasie okupacji rozebrano je na potrzeby domowe”.
A oto jak całościowo wspomina tę historię Karol Żaba: „Był to jeden z pierwszych dni września 1939 r. Nasz rejon nie był jeszcze zajęty przez wojska niemieckie. Dzień był piękny, słoneczny gdy w godzinach popołudniowych na horyzoncie ukazał się samolot lecący z kierunku Nowego Sącza. Widać było, że ma kłopoty z silnikiem, który raz się włączał po czym wyłączał się. Po chwili ukazały się trzy spadochrony, a samolot zaczął tracić wysokość i z wielkim hukiem i ogromna szybkością, ciągnąc za sobą smugę dymu i ledwo mijając szczyt wzgórza, runął na pole uprawne. W miejscu uderzenia o ziemię oderwał się ładunek trzech bomb i zarył się na głębokość około 50 cm w ziemię, natomiast samolot rozbił się zostawiając poszczególne części na przestrzeni 100 m. Wrak samolotu płonął i słychać było raz po raz detonacje amunicji, co wskazywało że samolot był uzbrojony w broń pokładową. W tym czasie wiadomo było, że może działać dużo szpiegów i dywersantów i nieufna, okoliczna ludność, widząc spadającą na polach sąsiedniej wsi Falkowa załogę samolotu pobiegła w ich kierunku, by ich obezwładnić. Na miejscu okazało się, że nie są to Niemcy, ale Polacy. Po upływie około 2 godzin, w miejscu upadku samolotu, pojawiło się dwóch żołnierzy – prawdopodobnie byli to członkowie załogi i mówili, że na czeskiej granicy zostali postrzeleni (z relacji wynika, iż załoga „Karasia” zapędziła się nad Słowację i została ostrzelana przez tamtejszą opl. w rejonie Lubovli – przyp. A. O.). W ich głosie można było wyczuć chęć odwetu i mówili, że jak dostaną nowy samolot to im pokażą. Wojsko Polskie ostrzegło, żeby nikt nie ważył się zabierać czegokolwiek oraz że przyjadą i wszystko pozbierają. Miejsce, gdzie były zaryte bomby zostało prowizorycznie ogrodzone i oznakowane tabliczką ostrzegawczą. Jak wiadomo, przyszła okupacja i nikt nie interesował się wrakiem. Po jakimś czasie ludność zaczęła zabierać poszczególne części i niebawem wszystko znikło. Zostało też zniszczone ogrodzenie, a było właściciel gruntu nie zdając sobie sprawy z grożącego niebezpieczeństwa zasypał niewypały ziemią i zaczął ją uprawiać. Minęły lata i o zasypanych niewypałach nikt już nie pamiętał. Po trzyletniej służbie wojskowej wróciłem do domu w 1952 r., a jesienią 1953 r. lub rok później pojechałem do sąsiada końmi w ramach pomocy sąsiedzkiej, aby zaorać właśnie ten kawałek ziemi, gdzie były zakopane niewypały. Minęło tyle czasu, że i ja o tym zapomniałem. Orząc zahaczyłem pługiem o jakiś przedmiot myśląc, że to zwykły kamień. Po wyjęciu pługa zobaczyłem błyszczącą rysę na metalu oraz odsłoniętą bombę. Przeżyłem ogromny szok zdając sobie sprawę z tego, co by się mogło stać, gdyż brakowało kilku centymetrów i pług zahaczyłby o zapalnik. Poleciłem właścicielowi, aby zgłosił to odpowiednim władzom i w krótkim czasie przyjechało wojsko, odkopano niewypały i przeniesiono na sąsiedni kawałek pola. Wokół zabezpieczono teren przypuszczalnego pola rażenia, a na „Styrkach” polecono pootwierać okna w domach i wówczas ładunki zdetonowano. Po wybuchu powstał ogromny lej, który trzeba było zakopywać”.”
Źródło: Aleksander Gucwa, www.sekowa.info./includes/js5.doc, [dostęp: 09. 12. 2014]