Baner

Inne

Pamięć Rabacji –historia jednego pomnika cz.I

Adam Bartosz

Pamięć Rabacji –historia jednego pomnika cz.I.

Sprowokowana przez urzędników austriackich ruchawka chłopska, skierowana przeciwko dworom długo żyła w pamięci galicyjskich wieśniaków. Świadomi krzywd, jakie od panów cierpieli, jednocześnie rozumieć zaczęli poniewczasie ogrom zbrodni, jaki się tej wiosny 1846 r. dokonał. Wspominali ją jako leberyja (od rebelia) – przekazując następnym pokoleniom coraz bardziej odległy jej obraz.

Przez różne stany pamięć owej leberyji  różnie była przeżywana, różnie kultywowana. Szlachta przerażona, zszokowana wybuchem nienawiści, z trudem dochodziła do równowagi, usiłując zrozumieć przyczyny, zasięg i jej głębię, upatrując jej źródeł w ciemnocie, lojalności wobec władzy (cesarza) i wiekowej niechęć do panów Polaków. Chłopi zaś, wraz z upływem czasu to kryli wstydliwie czyny swych braci i ojców, to butnie owe czyny przed oczy panów przywoływali. Prowadzącej w latach trzydziestych badania etnograficzne w okolicy Szczurowej,młodej doktor etnografii, Kazimierze Zawistowicz-Adamskiej śpiewali pod oknami chłopcy w Zaborowie:

Pamiętasz ty pani, rok czterdziesty szósty
Jak cię chłopi bili cepami w zapusty?[1]

Jednakże śpiewali to z ukrycia. Pytani wprost, mieszkańcy Zaborowa odczuwali zażenowanie tamtymi wypadkami.

Zwiedzając w czasie swoich etnograficznych wędrówek, odbywanych w regionie tarnowskim w latach 70. wiejskie cmentarze, zwracałem m.in. szczególną uwagę na widoczne wśród chłopskich grobów dziewiętnastowieczne pomniki nagrobne miejscowej szlachty. Tak trafiałem na pamiątki rabacji 1846. Na nagrobki ofiar chłopskich rozruchów. Wtedy to na bardzo zaniedbanym a pełnym pięknych kamiennych figur cmentarzu w Jastrzębiej koło Ciężkowic natrafiłem na zwalony obelisk. Było tam wtedy powalonych pomników niemało, niektóre były już głęboko zaryte w ziemi i przysypane listowiem. O cmentarze wiejskie wówczas na ogół dość mało dbano. Moją uwagę zwrócił napis na fragmencie cokołu zwalonego pomnika, który wystawał z traw, ze sterczącym do nieba żelaznym bolcem, który wcześniej stabilizował leżące teraz na ziemi ostrosłupowe zwieńczenie obelisku. Po jego odczytaniu zacząłem odgrzebywać z ziemi leżący inny fragment pomnika z nadzieją, że na nim znajdę więcej treści. I znalazłem. Na każdej z trzech płaszczyzn ostrosłupa były wypukło rzeźbione symbole śmierci: czaszka oraz skrzyżowane kilof i łopata a ponadto ułamana świeca – symbol tragicznej śmierci. Później udało się odgrzebać jeszcze jeden fragment, jak się okazało przy próbie rysunkowej rekonstrukcji – dolny, stanowiący najniższe „piętro” pomnika. Na każdej z jego czterech ścian wyrzeźbiona była czaszka z piszczelami.

            Z treści napisu, który udało mi się odczytać na stojącym w wysokiej trawie środkowym „piętrze” pomnika o trójkątnym przekroju z trudem można było złożyć nazwiska: Piotr Białobrzeski, Jan Wójcicki, Wodziński 28 lutego 1846 roku zamordowani przez włościan z Jastrzębi. Sfotografowałem wówczas elementy nagrobka-pomnika, wykonałem też prosty szkic – rekonstrukcję jego całości. Przerysowałem także te fragmenty napisu, których nie byłem w stanie odczytać. Współpracując wówczas z regionalnym pisemkiem zamieściłem w nim małą notatkę, w której m.in. pisałem: Domyśleć się można, że ten właśnie napis, jako niezbyt dla jastrzębian chlubny, mógł być powodem zwalenia pomnika przed laty. I dalej sugerowałem opiekę nad tą pamiątką historyczną[2]. Po opublikowaniu tych kilku zdań na temat jastrzębskiego epizodu z czasów Rabacji redakcja pisma otrzymała bardzo obszerny list (datowany 1.03.1978) od byłego mieszkańca sąsiedniej wsi Ostrusza, a następnie jeszcze 3 listy uzupełniające jego treść. Mieszkaniec ten, Marian Gut, mieszkający wówczas w Krakowie, podpisujący się jako „emeryt i inwalida wojenny” oburzył się na mój tekścik. Pisał na wstępie: taka ocena i publikacja w prasie suchych faktów jako skutków, ale bez równoczesnego naświetlenia ich przyczyn jest dla mieszkańców Jastrzębiej krzywdząca, społecznie szkodliwa i dlatego niedozwolona. I dalej: szanujący się ptak nie będzie kalał własnego gniazda i przypominał w publikacjach prasowych tragicznych wydarzeń z roku 1846, zwłaszcza, że wydarzenia te wystąpiły w najwyższym nasileniu właśnie w Waszym regionie tarnowskim. Dalej następuje obszerny opis historycznego tła Rabacji, a w końcu refleksja na temat wspomnień o tym zdarzeniu zasłyszanych od ojca i dziadka z terenów własnej wsi Ostrusza. Wspomnienia te mają dziś wartość źródłową. Spisał je wszak człowiek urodzony jeszcze za czasów monarchii austro-węgieskiej (1909), a zasłyszał od naocznych świadków krwawych zajść.

            W mojej rodzinnej wsi Ostrusza, pod numerem zdaje się 16  stoi dotąd drugi pomnik, wybudowany w wieku XIX – wg moich wiadomości – za pieniądze (po dzisiejszemu „środki”) uzyskane z rabacji, a zwane „Korygówką” (od nazwiska bandziora Koryga ze wsi Tursko należącej też do gminy Ciężkowice). Obłowił się on jako bandzior na rabacji razem z innymi bandziorami, wśród których występowało nazwisko powtarzane przez mojego Ojca (ur. 1831 r. a zmarłego w 1924 r.) jako „Sela od Jasła”[3]. Pomnik w Ostruszy, jest jednak figurą odnowioną w latach – chyba trzydziestych – z tym, że przy jego odnawianiu prawnuczka fundatora „zapomniała” odnowić napisu tablicy z podaniem swojego pradziadka pomimo tego, że na tablicy starej z XIX w. figurowało „jak byk” – imię SEBASTYAN.

            A jak ta sprawa wyglądała we wsi Ostrusza oraz Tursko i w rejonie Ciężkowic w świetle relacji mojego ojca, ur. w roku 1831 a więc mającego w roku 1846 lat 15.

            Otóż nocami chodzili w zimie 1846 r. po wsi nieznani i obcy ludzie-mężczyźni (czyt. agenci-kolaboranci), pukali do okien i mówili „chłopy nie śpijta, ale zbrójta się i trzymajta kupy, bo panowie będą chodzić po wasyk chłopak nocami i będą wos rżnąć”. Takie ostrzegania spowodowały istotnie popłoch wśród chłopów. Zaczęli się oni zbroić w to, co kto miał (widły, siekiery, kołki itp.) i nocami zbierać się w grupy samoobrony. Grupy takie chodziły po wsi, ale na dwory nie napadały. W obawie przed rzezią, chłopi uciekali również z dziećmi do lasów na  noc.  Tak uczynił np. mój dziadek Jędrzej Senior ur. około roku 1815. W obawie przed panami, zabierał on na noc dzieci do lasu (do „paryji” czyli wąwozu, istniejącego do dzisiaj). Natomiast dziadek Wojciech – żołnierz napoleoński – mimo, ze już był „trzęsiący się” okazał „odwagę” oświadczając, że nigdzie nie pójdzie i „chołpy bedzie bronił”. Wyjął z żaren żarnówkę[4], wbił w jej górny koniec gwóźdź, od którego główki nie odciął, postawił w kącie i zagroził „styjo – niek ino przydą – jo im pokozę!” („styjo” starochłopskie „bestyjo” wypowiedziane głośno, oznacza groźbę). Panowie jednak nie przychodzili nocami chłopów rżnąć, więc dziadek Jędrzej Senior przestał uciekać na noc do lasu z dziećmi. Grupy samoobrony jednak nadal się zbierały i nocami chodziły po wsi, przybierając postawy coraz groźniejsze. Gromadziły się one również nocami na rynku ciężkowickim. Wyszedł jednak do nich miejscowy ksiądz, który brał udział w „wojnie za Wisłą”[5]. Tłumaczył on zebranym, by się rozeszli, do domów, nie słuchali bajek i nie robili rabunków, gdyż takimi czynami spowodować mogą przybycie wojska i masakrę chłopów, ale przez wojsko, a nie panów (był to prawdopodobnie ksiądz Ortyński, powstaniec z 1831 r. osoba oryginalna, który jako żołnierz wiedział jak mówić do chłopów-analfabetów, ponieważ żołnierze Księstwa Warszawskiego i Królestwa Kongresowego – też byli chłopami-analfabetami). To poskutkowało, gdyż napadów na kolatorski dwór w Bogoniowicach nie było. Może tam – i chyba na pewno – ktoś wziął ze spichrza dworskiego czy folwarcznego z pół korca żyta, pszenicy, czy jakąś spyrkę – ale to się obyło bez stosowania mordu czy gwałtu wzgl. podpaleń. Możliwość takich faktów opieram na następującym przykładzie. Otóż raz w nocy – gdy dziadek Jędrzej Senior już nie uciekał do lasu – przybyli do niego przedstawiciele takiej, ale obcej grupy samoobrony, sugerując, by się dziadek do nich dołączył. Napotkawszy jednak negatywne stanowisko, zasugerowali dziadkowi dania za siebie parobka, czemu dziadek się nie sprzeciwił (może bał się by mu nie podpalono zagrody?). Poszedł więc parobek z dziewką do sąsiedniej wsi Staszkówka, gdzie też był dwór. Ze spichrza dworskiego zabrali i przynieśli połeć spyrki. Prócz spyrki zabrali jeszcze groch do worka, który gdzieś po drodze ukryli, ponieważ niewygodnie im było dźwigać i spyrkę i groch. Po przyjściu dnia następnego po schowany groch, okazało się, że grochu nie było (ktoś ich podpatrzył i groch zabrał). Wyszedł jednak inny problem, co zrobić z połciem spyrki, którego dziadek nie chciał, tłumacząc, że tak on sam, jak i rodzina a nadto parobek i dziewka mają co jeść. W takiej sytuacji ci, co tą spyrkę przynieśli, zabrali ją do karczmarza Żyda i zamienili na „okowitę” (w Ostruszy były 3 karczmy, wszystkie prowadzone przez Żydów).

Nocami jednak na widnokręgach widoczne były odblaski łun. W kościołach bito w dzwony na alarm. Dochodziły mowy o paleniu dworów jak również i zagród chłopskich oraz rabunkach i zabójstwach. Na wsi był strach, modlono się i opowiadano, że może się zbliża koniec świata, co dementował ksiądz nawołując do spokoju.

            O zajściach w Jastrzębiej słyszałem kilka razy jak opowiadali starzy ludzie, którzy przychodzili do Ojca. Mówili oni, że tam brakło takiego księdza, jakiego miały Ciężkowice i dlatego tam były przykre zajścia.

Kmiecie[6] nie tylko nie popierali „leberyi”, ale nawet z pewnym narażaniem bezpieczeństwa osobistego – udzielali pomocy jej ofiarom, czego znów dowodzi inny przykład. W jednej nocy przybyła do zagrody dziadka autora, Jędrzeja-Seniora, niewiasta nie „wsiowego” pochodzenia, zmęczona ucieczką, wystraszona i prosiła o schronienie. Senior nie pytaj jej co za jedna, lecz ukrył ją w przyciorze[7] i nakrył przyciór kojcem[8]. Po pewnym czasie, ale tej samej nocy, przybyli do tej zagrody członkowie grupy samoobrony, ale znów obcej i pytali się czy kogoś obcego nie ma w zagrodzie, na co otrzymali odpowiedź odmowną ze strony domowników. Pobieżnie przeglądnęli stodoły i szopy i oddalili się. Gospodarz przetrzymywał uciekinierkę przez kilka dni (no i chyba żywił), nie pytając kim jest, aż sama odeszła niewiadomo dokąd – też w porze nocnej.

            Powracając jeszcze do bandziora Korygi, to jego matka chciała odwiedzić swojego syna w więzieniu wiśnickim. Prosiła więc jednego zagrodnika[9] ze wsi Ostrusza (posiadał on 40 morgowe gospodarstwo) o wyrażenie zgody, by zatrudniony u tego zagrodnika parobek mógł ją zawieźć końmi zagrodnika z Turska do Wiśnicza i z powrotem, na co zagrodnik wyraził zgodę. W Wiśniczu matka rozmawiała z synem wzgl. syn z matką, która była jednak głucha. Syn przez dziurkę od klucza objaśniał matkę, gdzie ma zakopane a zrabowane przedmioty, podawał ten sam las „Likwianki”, w którym w I wojnie światowej zbudowano cmentarz dla poległych Madziarów. Więzień określał znaki wyryte przez siebie na drzewach określając miejsce, w którym należy kopać. Nie zrozumiała tego matka głucha, bo nie słyszała, ale słyszał to parobek, który po powrocie powtórzyła „lojalnie” to co usłyszał swojemu chlebodawcy. Chlebodawca-zagrodnik nakłaniał dziadka autora Jędrzeja-Seniora do wspólnego szukania w lesie, co jednak nakłaniany zbagatelizował. Po pewnym czasie zagrodnik oświadczył nakłanianemu, że znalazł sam w lesie „wykopaną dziurę” i poprosił do wspólnego obejrzenia znalezionej wykopanej dziury. Zaprowadził więc Jędrzeja-Seniora do lasu, gdzie faktycznie wykopana była w ziemi „dziura” wyjaśniając, że po stwierdzeniu tej „dziury” powiedział „jaz mi włosy stanęły”. Senior-Jędrzej podumał i odrzekł, „a bo ci miały po cym”.

            Gospodarka zagrodnika po tym zdarzeniu zaczęła się podnosić w budowie i zwiększaniu inwentarza żywego i martwego. Złośliwi ludzie – bo gdzież ich nie ma – zaczęli pleść różne rzeczy na temat wykopania przez zagrodnika „korygówki”. Pletli np. ludzie, że „Sobek” (od imienia Sobestyan) znalezione i wykopane przedmioty ze złota oddal na przechowanie księdzu, zaś ze śrybła[10] kupcowi Podobińskiemu z Ciężkowic. Kupiec – podobnie jak zagrodnik gospodarstwo – rozbudował znów sklep do bardzo wielkich rozmiarów pod względem asortymentowym i wartościowym (konfekcyjno-spożywczy), w którym można było „dostać” wszystko dobre i niedrogo (rodzina Podobińskich wymarła). Znalazca „korygówki” nie zapomniał jednak i o Bogu. Wybudował on bowiem w Ostruszy i nawet na obcym gruncie figurę, na której cokole kazał wyryć literami swoje imię i nazwisko jako fundatora, oraz rok fundacji. Starsi ludzie (a i dzisiaj niektórzy młodsi) przechodząc koło figury, zdejmowali czapki, ale równocześnie złośliwie powtarzali i powtarzają: „korygówka”. Jak to już wspomniano, nieżyjąca już prawnuczka fundatora w latach trzydziestych odnowiła figurę, na której jednak „zapomniała” odnowić również tablicę z nazwiskiem i imieniem fundatora i roku postawienia tej figury jeszcze około połowy wieku XIX. W każdym razie, po rabacji w rejonie Ciężkowic stoi nie jeden, lecz dwa pomniki. Jeden zniszczony we wsi Jastrzębia, zaś drugi odnowiony we wsi Ostrusza z tym, że nie ma już na nim wyrytego nazwiska i imienia fundatora.

            Przy okazji, wyjaśniły się również źródła środków, jakimi pokrywał swoją charytatywną działalność legendarny ksiądz Ortyński, zużywając również „korygówkę”. Ale nie na własne cele, lecz na niesienie pomocy ludności biednej, której zamiast wsparcia dawał legendarną laskę, za okazaniem, której kupiec Podobiński wydawał biednemu towar, zaś laskę ksiądz następnie wykupywał i na pewno naciskał na kupca, by to wykupowanie laski nie było za drogie[11].

Tragiczne wydarzenia z roku 1846 spokojna ludność Ziemi Tarnowskiej – w przeciwieństwie do bitnych górali – mocno przeżyła w wieku XIX, a nadto jeszcze w latach dwudziestych wieku XX  już w Polsce międzywojennej. Po tych wydarzeniach wystąpiły 2 lub też 3 nieurodzaje i głód tak, że na wsiach dożywiano się lebiodą i brzozą. Pociągnęło to za sobą wybuch kilku epidemii dziesiątkującej ludność. Pogrzebów nie urządzano, grzebiąc zmarłych po wsiach widłami do zbiorowych dołów, przesypywanych wapnem (ślady takiego dołu zlokalizowanego przy drodze wiejskiej na gruncie moich Przodków pamiętam). Wybuchające i dziesiątkujące ludność zarazy nazywane „cholerą” (to był chyba tyfus i szkorbut) księża z ambon tłumaczyli „karą bożą” za „leberyję”, czego arcykatolicki austriacki zaborca nie prostował, gdyż to było dla niego wygodne.

Nie wiadomo czy czynu, o którym wspomina napis na pomniku (wiedziałem o tym jeszcze przed wojną – bo ktoś tam o tym już coś pisał) dopuścili się jastrzębscy „włościanie”. A jeżeliby nawet tak – to na pewno nie byli to ani miejscowi kmiecie, ani zagrodnicy, gdyż tak jedni i jak i drudzy z „leberyją” się nie łączyli – a jedynie dziady wzgl. bandziory, którzy przecież nie mieli obowiązku odrabiania pańszczyzny. Mogła to też być grupa obca – a i taka być mogła np. Korygi z Turska, gdyż „Sela” działał w rejonie Tarnowa i Jasła. Tak to np. miało miejsce w mojej rodzinnej wsi Ostrusza z tym „połciem spyrki”, przy którym wystąpiła nie grupa „włościan” ze wsi Ostrusza, lecz jakaś grupa obca.

Pamięć Rabacji - historia jednego pomnika cz.II

Warto zobaczyć

 

J13
marketingserwis.pl