Były więzień obozów zagłady - śp. ks. prałat Kazimierz Zając
W dniu 27 września 1997 r. minęła już trzecia rocznica śmierci śp. ks. prał. Kazimierza Zająca. Dotychczas nie ukazał się jego nekrolog. Pragnę jako kolega z tego samego rocznika święceń kapłańskich wyrównać ten dług wdzięczności.
1. Dzieciństwo i lata szkolne
Kazimierz Zając, syn Michała i Julii Kuczek, urodził się 13 grudnia 1921 r. w Miechowie i tu został ochrzczony w bazylice Bożego Grobu przez wojskowego kapelana. Ojciec Kazimierza był wówczas naczelnikiem Izby Skarbowej w Miechowie, następnie zaś w Tarnowskich Górach, dokąd przeniósł się z całą rodziną. Z powodu ciężkiej choroby płuc musiał już w 1923 r. przejść na emeryturę. Wówczas rodzina wyjechała ze Śląska do Ciężkowic, w ówczesnym powiecie tarnowskim, rodzinnej miejscowości matki Kazimierza, który był jedynakiem. Ojciec zmarł w 1924 r. Kazimierz spędził lata dzieciństwa razem z matką w Ciężkowicach, gdzie uczęszczał do siedmioklasowej Publicznej Szkoły Powszechnej w latach 1928-1935. W każdej klasie uzyskiwał wynik ogólny bardzo dobry. W 1935 r. Kazimierz, po zdaniu egzaminu pisemnego i zwolnieniu z egzaminu ustnego w III Gimnazjum w Tarnowie, został skierowany do II Gimnazjum im. Hetmana Jana Tarnowskiego w Tarnowie. W nowym środowisku, przy większych wymaganiach szkoły średniej, na koniec I klasy, Kazimierz otrzymał ogólny wynik dobry, ale już na koniec II klasy mógł poszczycić się oceną bardzo dobrą.
W r. 1937 Kazimierz napisał prośbę o przyjęcie go do Małego Seminarium w Tarnowie. Po spełnieniu tej prośby, we wrześniu tegoż roku Kazimierz "wypisał się" z II Państwowego Gimnazjum i został przyjęty w poczet uczniów III klasy I Państwowego Gimnazjum im. Kazimierza Brodzińskiego w Tarnowie. Znów większe wymagania szkoły oraz zmienione środowisko przyczyniły się do tego, że na końcowym świadectwie III klasie K. Zając otrzymał ogólny wynik dobry. W drugim półroczu r. szk. 1937/38 wspomniane Gimnazjum zmieniło nazwę na Państwowe Liceum i Gimnazjum im. Kazimierza Brodzińskiego w Tarnowie. Następny rok szkolny i IV klasa to dla Kazimierza ostatni etap przedwojennej edukacji. W czerwcu 1939 r. złożył on, w nowej szkole, egzamin upoważniający go do przyjęcia do Liceum Klasycznego. Wybuch drugiej wojny światowej uniemożliwił naukę w tym liceum. Kazimierz nie miał wtedy jeszcze 18 lat życia. Mimo trudnych warunków materialnych, a potem także politycznych, pragnął ukończyć szkołę średnią. Dlatego w czasie wojny podjął przygotowania do matury w konspiracji.
Już w zimie 1940 r. włączył się do tajnego nauczania na tzw. kompletach, które z czasem przekształciły się w Konspiracyjne Gimnazjum i Liceum, które prowadził profesor i prorektor UJ Adam Bochnak. Kazimierz uczył młodszych od siebie chłopców przedmiotów humanistycznych w dwóch niższych klasach. Równocześnie sam przygotowywał się do matury. Nie zdawał sobie wówczas sprawy, że złoży ją dopiero jako uczeń Polskiego Liceum i Gimnazjum nr 1 w Lubece w Niemczech 22 lutego 1946 r.
2. Więzień obozów koncentracyjnych
Uczestnicząc w tajnym nauczaniu, Kazimierz włączył się w działalność konspiracyjną w Narodowej Organizacji Wojskowej i przez półtora roku pełnił w niej funkcję dowódcy sekcji. Chcąc zapewnić sobie i swojej matce środki utrzymania, objął kierownictwo Kolumny Epidemiologicznej, uczestnicząc nadal w tajnym nauczaniu i w konspiracyjnej działalności. 27 czerwca 1943 r., wydany przez wcześniej pozbawionych wolności kolegów, został w Ciężkowicach aresztowany przez gestapo. W ciężkim tarnowskim więzieniu, przesłuchiwany przez gestapo, przebywał 3 miesiące, a następnie z długoletnim wyrokiem został wywieziony 16 września 1943 r. do Zwangsarbeitzlager Pustków.
Obóz pracy dla Polaków w Pustkowie pod Dębicą to kwadrat o boku 500 m, otoczony trzema rzędami kolczastych drutów i ośmioma wieżami strażniczymi, wyposażonymi w karabiny maszynowe. Warunki życia obozowego były niezwykle ciężkie: niskie i duszne baraki, brak lekarstw, brud, insekty, brak normalnych ubikacji. Na marynarce i spodniach więźnia umieszczony był jego numer i lampasy. O rodzaju przewinienia mówił kolor tzw. winklów, czyli wymalowanych na marynarkach z przodu i z tyłu trójkątów. K. Zając był tu numerem 1836. W listopadzie 1943 r. wykonywano w Pustkowie wyroki śmierci na różnych grupach ludzi, przywożonych tu z wielu więzień gestapowskich. Mieli oni często wysokie wyroki za przynależność do podziemnych organizacji.
Oto ustna relacja ks. Kazimierza: „Zaledwie przekroczyliśmy bramę obozu, spadł na nas grad ciosów przy akompaniamencie wyzwisk, bo na komendę Mitzen ab nie zdjęliśmy czapek przed Herrenvolkiem. Na placu zobaczyliśmy zaraz więźniów odbywających karę tzw. stójki. Trwała ona nieraz całymi godzinami, na deszczu, w upale lub zimie. Zapędzono nas do strzyżenia, odwszalni i łaźni, a potem przez kilka godzin staliśmy rozebrani do naga, czekając na przydzielenie nam obozowych ubrań, wśród przekleństw SS-manów i towarzyszących im kapów. Szczególną udręką było poranne mycie. Na głos pobudki trzeba było natychmiast zeskakiwać z pryczy, ścielić ją i wygładzać deseczką a potem czekać w kolejce do mycia, nieraz i 20 minut, bez górnego odzienia, nierzadko przy zimnym wietrze lub trzaskającym mrozie. Karano za byle co: za napisanie grypsu opisującego prawdę o obozie stójka na baczność, często przez cały dzień, lub bunkier; za złe zaścielenie łóżka ćwiczenia karne po pracy, które niejednokrotnie kończyły się śmiercią; za próbę ucieczki z obozu bunkier na długi okres czasu, z głodówką lub rozstrzelanie. Zwłoki kładziono przy bramie obozowej, aby powracających więźniów odstręczyć od ucieczki. W Pustkowie nie było krematorium ze względu na koszty jego budowy. Na Królowej Górze wybudowano piec z rusztem. Tam palono ciała zabitych i zagłodzonych".
Więźniowie budowali drogi i baraki, wydobywali piasek z Wisłoki, przerzucali łopatami tysiące ton ziemi, np. przy budowie strzelnicy. Więźniom nieśli pomoc księża z sąsiednich parafii oraz miejscowa ludność, wchodząc w kontakty z polskimi strażnikami. Niemcy zezwolili od ostatnich dni grudnia 1942 r. na niesienie więźniom żywnościowej pomocy przez Dębicki Komitet Opieki (RGO). Paczki żywnościowe wielu więźniom uratowały życie. Można też było przemycać do obozu lekarstwa, obuwie i odzież.
Zachowało się 5 listów „urzędowych”, pisanych przez Kazimierza w 1944 r. z obozu w Pustkowie do matki w Ciężkowicach: z 22 stycznia, 19 lutego, 18 maja i po 15 czerwca oraz list bez daty. Ocalało nadto 5 grypsów, napisanych w tym samym okresie z Pustkowa, również do matki, bez daty: 2 na kawałku płótna i 3 na kartce papieru; niektóre z nich już nie do odczytania. Oprócz tego 2 kartki pocztowe z obozu zagłady w Niemczech: z 21 listopada 1944 r. do Jadwigi Nawrockiej z Tarnowa i z 26 grudnia tegoż roku do matki w Ciężkowicach. Na tej drugiej kartce pisze: „Adres Twojego syna Kazimierz Zając, Nr 87305, geb. 13 XI 1921, Schutzhaftlager K.L. Sachsenhausen Oranienburg Berlin”.
Listy „urzędowe” były pisane (z konieczności) w języku niemieckim. Ich treść jest oficjalna, bez podawania takich informacji, które by nie przeszły przez niemiecką cenzurę. Natomiast treść grypsów jest zupełnie odmienna, szczegółowa, zawierająca wiele wiadomości o życiu w obozie, przejawiająca wiele troski o matkę i najbliższych i zapewniająca o pamięci także modlitewnej. W grypsach Kazimierz interesuje się zdrowiem i życiem samotnej matki: „Najdroższa Mamusiu..., zapytuję się o Twoje zdrowie, bo ono sprawia mi najwięcej troski. Chciałbym Mamusię ujrzeć całkiem zdrową, gdy wrócę do domu. Martwię się, bo Mama została sama na zimę...”. Albo w innym grypsie: „Jak sobie Mama daje radę sama? Jak tam z mlekiem, opałem, mieszkaniem...?”. Kazimierz dziękuje matce i bliskim mu osobom za przesłane do obozu paczki i prosi o przysłanie mu do Pustkowa jakiegoś starszego swetra lub pulowera, choćby dziadowskiego, „byleby tylko było co zawdziać...; gdyby się nie dało wykombinować swetra, to proszę uszyć jakiś serdak albo kożuszek z króliczych skórek, ale nie można by posyłać pocztą do obozu, bo tego by nie wydali (tylko sweter), tylko na adres tego gościa... Proszę także o nauszniki i jakieś pantofle i o ile możliwe 20 złotych, ale w liście na powyższy adres...”.
W grypsach również Kazimierz informuje matkę o warunkach życia w obozie i o wykonywanych pracach: „Wstajemy o godz. 6, a wyjście o 7.30 do pracy. Karczujemy lasy i budujemy drogi, przewozimy magazyny wojskowe itd. Wikt się nam nieco pogorszył karpiele na kolację, no, ale musi się wytrzymać. Wracamy z pracy o 14.30”. W jednym z grypsów pisanych na kawałku płótna Kazimierz pisze: „W tamtym tygodniu zjadłem przeszło 4 kg chleba, co dzień jest zupa z Caritasu, na obiad pęcak, kasza, ziemniaki nawet z kiełbasą, kolacja też zupa (pęcak, makaron, kawa). Dostałem bieliznę, spodnie..., chleb”. W trzecim grypsie informuje: „... Pracuję teraz przy budowie dużej końskiej stajni, przeważnie przy robotach ziemnych, plantowaniu... Otoczenie i koledzy dobrzy..., są w tym samym wieku, co i ja i wykształceni... W lecie... wstaje się o godz. 4.15, a można iść spać już o 20... Paczki zostały wstrzymane około 15 czerwca... Głodny nie jestem dzięki Bogu, bo sobie zaoszczędziłem trochę chleba z ostatnich paczek..., a zresztą w więzieniu było o wiele gorzej...”.
Kazimierz nie załamywał się, miał nadzieję na szybkie wypuszczenie go na wolność: „Może pobędziemy tu jeszcze z miesiąc lub dwa, o ile wcześniej nie skończy się wojna, bo się na to zanosi. Myślę, że się wnet zobaczymy”. W innym płóciennym grypsie napisał: „Mam nadzieję, że wnet wrócimy do domu, chociaż pojedziemy jeszcze... Może już długo nie potrwa...”. Albo: „Proszę się nie martwić, wszystko będzie dobrze, jak to mówiłem rok temu, o ile Mama pamięta” (być może przy aresztowaniu). Zapewnia matkę o swojej modlitewnej pamięci: „Całuję serdecznie Mamusię, ściskam i polecam opiece Bożej”. Wyraża swoją pamięć o wielu bliskich mu osobach, o księżach z parafii i o księżach profesorach: „Ukłony dla Księży i Prefektów, może Mama napisze do nich życzenia świąteczne”. Pozdrawia m.in. swoją ciotkę, rodzinę Bochnaków oraz wszystkich sąsiadów i znajomych. Zapytuje o losy kilku swoich kolegów i koleżanek. W jednym z grypsów pisanym na kawałeczku płótna dodał znamienne zdanie: „... Nie mam urazy do Jurka...”. Poleca siebie samego modlitewnej pamięci matki i najbliższych: „Proszę się za mnie modlić i błagać Boga, abym wrócił szczęśliwie i wnet do domu”. W innym grypsie podobnie: „Proszę o modlitwę i o pamięć o mnie”.
Listy „urzędowe”, po niemiecku, Kazimierz zaczynał zawsze od słów: „Meine Liebste Mutter”. Podobnie witał swoją matkę w grypsach, ale po polsku: „Najukochańsza Mamusiu”. Żegnał ją słowami: „Dein Sohn Kazimierz” – „Twój syn Kazimierz”. Korespondencja Kazimierza z matką jest pięknym odzwierciedleniem jego postawy moralnej, religijnej i patriotycznej oraz jego psychicznej i duchowej dojrzałości. Nie ma w nim śladu pesymizmu i żalu do innych ludzi, lecz przeciwnie: optymizm, wiara, nadzieja, miłość i przebaczenie. Ta wspaniała postawa młodego Polaka, ucznia i małoseminarzysty, pomogła mu przetrwać mężnie „prób ciężkich czas” i wyjść z nich bez większych duchowych czy psychicznych zranień, co nie wszystkim (także starszym od niego) się udało.
W dniu 26 lipca 1944 r., z powodu zbliżającego się frontu niemiecko-radzieckiego więźniowie zostali przewiezieni z obozu w Pustkowie do Oświęcimia-Brzezinki, a stamtąd do Sachsenhausen, najstarszego obozu koncentracyjnego w Niemczech. Tu Kazimierz nosił czerwony trójkąt i nr 87305. Po 9 miesiącach, w kwietniu 1945 r., więźniowie tego obozu, po odbyciu głodowego marszu z Berlina nad Morze Północne, jeśli po drodze nie padli, doczekali uwolnienia przez wojska alianckie. Stało się to 3 maja 1945 r. Kazimierz przez 2 miesiące odbywał rekonwalescencję. W lipcu tegoż roku rozpoczął naukę w I Polskim Liceum i Gimnazjum w Lubece. Mieszkał w internacie. W tym czasie zaciągnął się do Armii Polskiej na emigracji. Nosił wojskowy mundur. Po 8 miesiącach intensywnej nauki Kazimierz złożył pomyślnie w Lubece egzamin dojrzałości.
3. "Przystąpię do ołtarza Bożego"
W lipcu 1946 r. Kazimierz powrócił do kraju, do matki. We wrześniu tegoż roku zgłosił się do Seminarium Duchownego w Tarnowie z prośbą o przyjęcie. Pasterzem diecezji był wówczas biskup Jan Stepa, rektorem Seminarium ks. Władysław Węgiel, ojcem duchownym ks. Michał Blecharczyk. Niedawny więzień obozów koncentracyjnych został przyjęty do grona kandydatów na I rok, który liczył łącznie 46 alumnów. Był to czwarty od wojny rocznik o szerokiej rozpiętości co do społecznego pochodzenia, czasu i miejsca złożonego egzaminu dojrzałości, intelektualnych uzdolnień, wojennych przeżyć i wieku. Rozpiętość wiekowa wynosiła 11 lat: najstarszy na roku miał 29 lat, a najmłodszy 18. Stworzenie harmonijnej wspólnoty na takim roczniku nie było sprawą łatwą, wymagało sporo czasu. Wielu kolegów Kazimierza rezygnowało z formacji seminaryjnej, kilku przeniosło się do innych seminariów i tam doszło do kapłaństwa. Kiedy na początku października Kazimierz i jego koledzy rozpoczynali studia, budynek Seminarium Duchownego był zajęty w 70% przez starostwo. Do Seminarium wchodziło się boczną bramą od strony I Liceum. Wewnątrz korytarzy, zajmowane przez alumnów południowe skrzydło, oddzielone było deskami od pomieszczeń służących za biura starostwa. Tylko lewa część holu należała do Seminarium i przez nią alumni przechodzili do kaplicy. Klerycka jadalnia i kuchnia mieściły się za prezbiterium ówczesnej kaplicy. Biblioteka, w dużej mierze zniszczona przez hitlerowców, znajdowała się w stadium reorganizacji. Klerycy przenosili księgozbiory z oratorium księży filipinów do budynku Seminarium.
W następnym roku szkolnym alumni przybyli do Seminarium dopiero 4 października i byli świadkami opóźnionej ewakuacji starostwa z gmachu Seminarium. Na ich oczach po dębowych schodach głównej klatki schodowej „zjeżdżały” ostatnie kasy pancerne i inne urządzenia biur. Robotnicy zabierali to, co się dało. Alumni pod kierownictwem kaplicznego Józefa Homerskiego szorowali podłogi w salach i korytarzach, myli okna, meblowali sale wykładowe i sypialnie. Panowała ogromna radość z uwolnienia budynku przez polskie wprawdzie, ale wrogie Kościołowi komunistyczne władze. Radość ta panowała szczególnie w sercu Kazimierza, który dobrze znał zarówno cenę zniewolenia, jak i oddech wolności. Liczył wtedy 25-26 lat życia.
Kazimierz Zając należał do alumnów pilnych, zdolnych, spragnionych wiedzy, koleżeńskich, życiowo doświadczonych, odpowiedzialnych, zaangażowanych, świadomie i gorliwie przygotowujących się do kapłaństwa pod kierownictwem przełożonych, do których alumni mieli pełne zaufanie. Razem z kolegami z roku bardzo emocjonalnie przeżywał przygotowanie do obłóczyn. Z przejęciem brał udział w konferencjach wygłaszanych podczas lektury duchownej, szczególnie przez lubianego w Seminarium ks. rektora W. Węgla. W dyskrecji przymierzał sutannę, którą sprawiła mu, nie bez wyrzeczeń, matka. Uroczystość odbyła się w seminaryjnej kaplicy w dniu św. Stanisława Kostki 13 listopada 1946 r. Zapamiętał zapewne słowa ojca duchownego wypowiadane do świeżo obłóczonych: „Obyś tej sutanny nigdy nie splamił”.
W podaniu skierowanym do biskupa ordynariusza z prośbą o dopuszczenie do tonsury Kazimierz przyrzekał, iż „za tę wielką łaskę będzie się starał wiernie spełniać swe obowiązki wobec Boga... i diecezji.” Uroczystość tonsury odbyła się w kaplicy seminaryjnej 13 marca 1948 r., na drugim kursie. Dalsze cztery posługi Kazimierz przyjął, razem z kolegami, na III i IV roku: ostiariat i lektorat w dniu 16 kwietnia 1949 r., egzorcystat i akolitat w dniu 26 marca 1950 r. W deklaracji przed święceniami subdiakonatu Kazimierz stwierdził, że znane mu są dokładnie wszystkie obowiązki i ciężary wypływające z tych święceń. W szczególności oświadczył, iż jasno pojmuje, do czego zobowiązuje celibat. Przyrzekł też posłuszeństwo wobec swoich przełożonych i dawanie dobrego przykładu słowem i czynem. Święcenia subdiakonatu otrzymał z rąk biskupa Karola Pękali 1 stycznia 1951 r.
Podobną deklarację złożył Kazimierz przed święceniami diakonatu. Rekolekcje przygotowujące do nich trwały od 31 stycznia do 4 lutego. Odtąd, według kolejności, pełnił w katedrze funkcje subdiakona i diakona. Święceń diakonatu udzielił 26 alumnom V roku biskup K. Pękala w niedzielę 4 lutego 1951 r. Każdy diakon mógł pełnić swą posługę podczas niedzielnej sumy w katedrze i wystawić Najświętszy Sakrament podczas nabożeństw seminaryjnych.
Pobyt w Seminarium ze względu na okoliczności zewnętrzne był czasem trudnym. Przełożeni i alumni żyli w ciągłej niepewności jutra. Bp Jan Stepa, który miał doświadczenia ze Lwowa zajętego przez Rosjan, przygotowywał kleryków na ewentualność rozwiązania Seminarium, wcześniejszych święceń i prześladowań. Polecił Rektorowi zorganizowanie różnego rodzaju kursów przygotowujących do zawodów kierowcy, ogrodnika itp.
Rekolekcje przed święceniami kapłańskimi wygłosił ojciec duchowny. Wspólnota rokowa już wcześniej uchwaliła, że codziennie będzie pamiętać o sobie przez odmawianie brewiarzowej tercji i odprawienie Mszy świętej w najbliższym czasie rocznicy święceń. Przed święceniami kapłańskimi niektórzy diakoni przeżywali chwile wahań. Kazimierz był od nich wolny. Święceń udzielił w niedzielę 29 kwietnia 1951 r. biskup tarnowski Jan Stepa. Były to już czwarte powojenne święcenia kapłańskie udzielone przez biskupa Stepę i przedostatnie w jego życiu. Radość Kazimierza i jego 25 kolegów, radość całego Seminarium, radość matki Kazimierza była przeogromna. Z pożegnalnej akademii w Seminarium ks. Kazimierz i jego koledzy zapamiętali wskazanie dane na całe kapłańskie życie przez ks. rektora: Mehr sein, als scheinen.
Mszę świętą prymicyjną ks. Kazimierz celebrował w kościele parafialnym w Ciężkowicach w niedzielę 13 maja 1951 r. przed obrazem Pana Jezusa Miłosiernego. Dziesięć dni później, razem z przełożonymi Seminarium i kolegami rokowymi, dziękował Matce Bożej na Jasnej Górze za dar upragnionego i wymodlonego kapłaństwa i gorąco prosił Królową Polski o pomoc i opiekę na całe kapłańskie posługiwanie w kościele tarnowskim.
Zgodnie z decyzją biskupa ordynariusza cały rocznik ks. Kazimierza odbył przed wakacjami, w Seminarium, trzytygodniowe, praktyczne, bezpośrednie przygotowanie do podjęcia pracy duszpasterskiej. Prowadziło je kilku profesorów seminaryjnych i kilku wybitniejszych duszpasterzy z terenu diecezji. Neoprezbiterzy brali żywy udział w dyskusjach, stawiając często jeszcze dość teoretyczne pytania; brakowało im przecież doświadczenia praktycznego. Ten rodzaj praktycznego przygotowania neoprezbiterów do duszpasterstwa przemienił się w diecezji w najbliższych latach w tzw. praktyki duszpasterskie, odbywane przez alumnów najstarszych roczników.
4. Wikariusz, katecheta, proboszcz i dziekan
W lipcu 1951 r. ks. Kazimierz otrzymał aplikatę na wikariusza i katechetę w parafii Radłów. Katechizował tam także młodzież licealną. Kilkunastu spośród jego uczniów doszło do kapłaństwa, m.in. abp Józef Kowalczyk nuncjusz apostolski w Polsce. Jako katecheta ks. Zając starał się przekazać młodzieży nie tylko zasady wiary i moralności, lecz także ducha patriotyzmu. Jednym z owoców jego oddziaływania na młodzież były dwa trzydniowe strajki uczniowskie, podjęte w celu uzyskania zezwolenia od władz szkolnych na udział w wielkopostnych rekolekcjach.
W Radłowie proboszczem i dziekanem był wówczas ks. Piotr Łabno, ekonom seminaryjny z czasów kleryckich ks. Kazimierza. On to w styczniu 1952 r. przesłał do Kurii Diecezjalnej w Tarnowie następującą opinię: „Obecny mój współpracownik, ks. Kazimierz Zając, jest kapłanem na poziomie swego powołania, pod każdym względem. W zdrowiu odczuwa pewne braki, jako skutki obozu, choć nie przeszkadzają mu one w pracach duszpasterskich. Usposobienia raczej spokojnego, z męskim, krytycznym sposobem myślenia i zachowania. Trochę melancholik, choć umie być wesołym w zachowaniu i piśmie. Posiada pewną łatwość pióra i zacięcie z poetyckim polotem... W życiu osobistym widać wierność zasadom wyniesionym z Seminarium. Solidnie zachowuje praktyki duchowe, jak rozmyślanie, czytanie duchowne, nawiedzenia, z częstą spowiedzią... W spełnianiu duszpasterskich obowiązków odznacza się dokładnością i powagą, w czynnościach świętych pobożnością. Chętnie zasiada w konfesjonale i spowiada powoli. Do kazań stara się przygotować na czas, głosi je wyraźnie, ma dobrą dykcję... Podobnie dokładnie przygotowuje się do wykładów w gimnazjum i do niedzielnych katechez. Wobec parafian i młodzieży grzeczny, rozważny, raczej powściągliwy... Mile uderza u niego zainteresowanie się chorymi i ubogimi; odwiedza ich i jest dla nich ofiarny. Wobec mnie uległy, stosuje się do zwyczajów i wskazań, jeśli mu trzeba czasem zwrócić uwagę... W pożyciu łatwy, bez pretensji, uczynny i grzeczny. To samo odnieść należy do jego stosunku względem innych kapłanów”.
W 6 lat później, w lutym 1958 r., ks. Łabno w sprawozdaniu do Kurii napisał: „Uważam, że to będzie najlepszym osądem, iż ks. Zając pracuje tu siódmy rok. Jest... kapłanem uczciwym, solidnym, ideowym. Obowiązki swe spełnia jak umie najlepiej. Dobrze przygotowuje się i wygłasza kazania, chętnie spowiada, dba o jak najlepsze wykorzystanie godzin w szkole. Względem proboszcza jest solidnym pomocnikiem. W pożyciu towarzyskim zgodny, bez pretensji, ma nerwy nadszarpnięte w obozie, ale umie być krytycznym wobec siebie. A że ma ochotę do pracy, trzeźwy sąd o ludziach, inicjatywę, jest prawdziwym pomocnikiem. Cechuje go rzadka czystość intencji, bez śladu starania się o popularność. Toteż cieszy się powszechnym szacunkiem u ludzi, zarówno z powodu swojej pracy i charakteru, jak i dobrego do nich podejścia. Bez głębokiego życia wewnętrznego i pracy nad sobą, sądzę, nie można by tego stwierdzić”.
Z Radłowa ks. Kazimierz został przeniesiony, w tym samym charakterze, do parafii Bobowa, gdzie pracował przez 3 lata (1958-1961). Odchodząc z tej parafii, zapewne nie pomyślał o tym, że stąd kiedyś przyjdzie mu odejść do Pana. Ówczesny proboszcz w Bobowej, ks. J. Kurek, w sprawozdaniu do Kurii z lutego 1959 r. napisał: „... Na podstawie dotychczasowej obserwacji można o nim powiedzieć, że należy do wzorowych kapłanów. Do swych obowiązków sumiennie się przygotowuje, jest dobrym kaznodzieją, dobrze śpiewa”. W następnym roku ks. Kurek dodał, iż ks. Zając ma duże zacięcie do prowadzenia przedstawień, które cieszą się tutaj dużym uznaniem... Jest uparty, ambitny, ale nie w sposób rażący. Zdrowie ma zniszczone obozem.
Przez następne 7 lat ks. Kazimierz był wikariuszem adjutorem w parafii Zborowice k. Ciężkowic, a po śmierci w r. 1962 tamtejszego proboszcza, ks. Jana Kozioła, jej administratorem. W jesieni 1966 r., w uznaniu za dobre wywiązywanie się z powierzonych mu obowiązków, otrzymał od biskupa tarnowskiego Jerzego Ablewicza, pierwsze kapłańskie odznaczenie „expo sitorium canonicale”. Prosił o to Kurię Diecezjalną ks. Stanisław Król, proboszcz ciężkowicki i dziekan bobowski następującym uzasadnieniem: „Jest to kapłan w życiu prywatnym wzorowy, w pracy duszpasterskiej pełen zapału i inicjatywy. Owoce jego kapłańskiej gorliwości są widoczne, czego dowodem m.in. jest związanie z życiem parafialnym Domu Dziecka w Pławnej. Na szczególne uznanie zasługuje jego bardzo przykładna kapłańska karność”.
W 1967 r. ks. Kazimierz został zamianowany przez Kurię Diecezjalną notariuszem dekanatu bobowskiego. Obowiązki te pełnił przez 4 lata. Zajmował się sprawami trzeźwości w dekanacie. Dnia 25 maja 1968 r. biskup tarnowski udzielił ks. Kazimierzowi promocji na stanowisko proboszcza w tej duszpastersko niełatwej i rozległej parafii zborowickiej, z ciasnym i starym kościołem i takąż plebanią. W latach 1971-1976 ks. Zając pełnił równocześnie funkcję wicedziekana, do którego należała troska o duszpasterstwo charytatywne (w tym opieka nad chorymi kapłanami) i sprawy duszpasterstwa rodzin w dekanacie.
Pismem z dnia 31 maja 1974 r. biskup J. Ablewicz „za pilność w duszpasterskiej pracy i blask wielu kapłańskich cnót” odznaczył ks. proboszcza ze Zborowic tzw. rokietą i mantoletem.
W 1976 r. ks. Kazimierz doznał bolesnej straty z powodu śmierci swej „Najukochańszej Matki”, której zawdzięczał bardzo wiele. Na plebanii w Zborowicach, gdzie pomagała mu w domowym gospodarstwie i ofiarowała Bogu liczne modlitwy i cierpienia, czuł się osamotniony. Często bywał na cmentarzu w Ciężkowicach i modlił się nad jej grobem.
Po 15 latach duszpasterskich zmagań w pojedynkę na niwie zborowickiej, ks. Kazimierz poprosił ks. biskupa o parafię z wikariuszem. Jego prośba została szybko spełniona. 29 marca 1976 r. Kuria Diecezjalna powierzyła ks. Kazimierzowi obowiązki administratora w Radomyślu Wielkim po śmierci tamtejszego proboszcza i dziekana, ks. Władysława Jędrzejowskiego. Niedługo potem (8 maja) ks. Kazimierz został zamianowany proboszczem i dziekanem w Radomyślu. Pełnił te obowiązki przez 18 lat. Polubił tę parafię i służył jej z całym oddaniem i poświęceniem mimo coraz słabszego zdrowia i częstego przebywania w szpitalu. Dał się poznać jako gorliwy duszpasterz, dobry kaznodzieja, spowiednik i organizator wielu prac budowlanych, wykonanych przy kościele i budynkach parafialnych oraz jako propagator idei trzeźwościowej wśród wiernych. Jego zasługą jest zbudowanie domu katechetycznego i generalny remont zabytkowego kościółka w Wólce Plebańskiej.
W 1979 r. ks. Kazimierz z byłymi więźniami obozów zagłady pielgrzymował do Rzymu i do Ziemi Świętej. Z pietyzmem nawiedzał święte dla chrześcijan miejsca i głęboko przeżył wspólne spotkanie kombatantów z papieżem Janem Pawłem II.
Na wniosek biskupa J. Ablewicza Stolica Apostolska w dniu 3 stycznia 1985 r. zaliczyła ks. K. Zająca do grona Kapelanów Jego Świątobliwości. Była to dla ks. Kazimierza nagroda za długoletnią i gorliwą pracę duszpasterską, parafialną i dekanalną. Cenił on sobie to papieskie odznaczenie i cieszył się nim bardzo.
Duszpasterskie dokonania ks. prałata dostrzegli też wierni radomyskiej parafii. Dali temu zbiorowy wyraz podczas obchodu jubileuszu 40-lecia jego kapłańskiej posługi w dniu 11 sierpnia 1991 r. W księdze pamiątkowej, sporządzonej na ten jubileusz, napisali: „Doceniając wszystko to, co dotychczas uczynił dla Radomyśla Wielkiego Ks. Prałat Kazimierz Zając, dziękujemy Mu z całego serca za włożony trud, przepraszamy za tych, którzy kiedykolwiek zrobili Mu przykrość, życzymy długich lat w dobrym zdrowiu i wiele Bożego błogosławieństwa w dalszej pracy duszpasterskiej w naszej parafii. Wdzięczni parafianie z Radomyśla Wielkiego”.
Ks. prałat K. Zając, doświadczając w więzieniu i obozach koncentracyjnych straszliwych cierpień za wolność ojczyzny, zasługuje na miano gorącego patrioty. Nic więc dziwnego, że miał również zrozumienie i szacunek dla wszystkich tych, którzy byli prześladowani za ojczysty, polski dom. Dostrzegł to wkrótce nowy pasterz diecezji, biskup Józef Życiński, i dlatego dnia 26 lutego 1991 r. skierował do ks. prałata pismo następującej treści: „Doceniając ogromne zasługi byłych więźniów obozów zagłady, którzy przez ten "czas pogardy" przenieśli i uchronili wielkie wartości wiary i polskości, pragnę, aby zawsze byli otoczeni troskliwą duszpasterską opieką i w związku z tym mianuję Ks. Prałata Diecezjalnym Duszpasterzem byłych więźniów zagłady i ich rodzin. Ufam, że osobiste doświadczenie i kapłańska gorliwość pozwolą Ks. Prałatowi jak najowocniej służyć ludziom, którzy tak wiele przeżyli, a którym Boża Opatrzność pozwoliła doczekać wolnej Ojczyzny”.
Ks. Zając dał się również poznać jako przeciwnik ustroju komunistycznego, który wdarł się do naszego kraju po wojnie. Dawał temu wyraz w licznych kazaniach, które głosił z okazji uroczystości patriotycznych. W trudnym dla „Solidarności” okresie stanu wojennego dodawał otuchy i wspomagał jej członków, umożliwiając im spotkania na plebanii i przeznaczając jedną z sal katechetycznych na ich zebrania organizacyjne.
O jego patriotyzmie świadczy też propagowanie idei trzeźwościowych. To z jego inicjatywy wystąpiono do naczelnych władz z prośbą o zaniechanie budowy największej w południowej Polsce gorzelni, która miała powstać w Radomyślu Wielkim. Ks. Kazimierz był członkiem Wojewódzkiego Społecznego Komitetu Przeciwalkoholowego. W kazaniach często nawiązywał do tragicznych skutków alkoholizmu, będącego prawdziwą hańbą naszego kraju.
6. "Ma się już ku wieczorowi"
Nadwyrężone siły ks. Kazimierza wyczerpywały się. Coraz częściej musiał przebywać w szpitalu. Po blisko 16 latach pełnienia dziekańskich obowiązków w Radomyślu i po ukończeniu 70 roku życia wniósł 13 listopada 1992 r. do Kurii Diecezjalnej rezygnację. Biskup J. Życiński przyjął rezygnację 1 grudnia, a w okolicznościowym dokumencie napisał: ”Księdzu Prałatowi wyrażam serdeczne podziękowanie za dotychczasowe długoletnie i ofiarne wypełnianie obowiązków dziekana oraz autentyczną troskę o Kościół duszpasterzy i wiernych tamtejszego dekanatu”.
W r. 1994, po blisko 18 latach pracy duszpasterskiej w Radomyślu Wielkim, ks. Kazimierz zrezygnował z obowiązków proboszcza. Biskup Ordynariusz, przyjmując tę rezygnację, napisał w dekrecie z 25 lipca 1994 r.: „Opatrzność sprawiła, że do służby kapłańskiej przygotowałeś się jeszcze przed Seminarium Duchownym, gdy poświęciłeś swoje młode lata walce o wolną Ojczyznę, a także składając daninę cierpienia w obozach koncentracyjnych... W swoim posługiwaniu kapłańskim odznaczałeś się... ogromną pracowitością i odczuwalną życzliwością wobec powierzonych Twojej pasterskiej trosce wiernych. Dzisiaj, gdy żegnasz się z parafią w Radomyślu Wielkim i spoglądasz wstecz na 18 lat pracy w tej wspólnocie wierzących, staje przed Twoimi oczyma to nieustanne zatroskanie duszpasterskie o ludzkie dusze, a także o trudne sprawy materialne dotyczące świątyni, plebanii czy cmentarza parafialnego. Aby ułatwić wiernym dostęp do Domu Bożego, podjąłeś pomimo trudnych warunków dzieło budowy kościoła w Dulczy Małej i doprowadziłeś do powstania tam samodzielnej placówki duszpasterskiej. Z pewnością ze wzruszeniem i satysfakcją wspominasz ten trud pasterzowania w tamtejszej parafii. Obecnie, mając świadomość dochowania wierności powołaniu kapłańskiemu oraz dokonania licznych dzieł ku Bożej chwale, w poczuciu dobrze spełnionego obowiązku, przekazujesz, Dostojny Księże Prałacie, prowadzenie parafii Radomyśl Wielki w młode ręce i serce Twego Następcy... Za wszystkie lata ofiarnego trudu pasterskiej posługi na różnych odcinkach pracy diecezjalnej pragnę Ci, Czcigodny Księże Prałacie, serdecznie podziękować, na dalsze zaś lata kapłańskiego posługiwania życzę Ci wiele łask Bożych i opieki Matki Najświętszej. Ze swej strony przesyłam z serca płynące pasterskie błogosławieństwo”.
Ks. Prałat był rzeczywiście kapłanem pracowitym, gorliwym, niestrudzonym, wytrwałym, szlachetnym i pobożnym. Ten ostatni przymiot dokumentuje kurialna kartoteka „Rekolekcje”, w której zanotowano, że w ciągu 42 lat kapłaństwa brał udział w 27 rekolekcjach zamkniętych (do IV Synodu kapłani mieli obowiązek odprawiania rekolekcji raz na dwa lata).
Ks. Zając pragnął spędzić ostatnie lata życia w Bobowej, gdzie przed laty był wikariuszem i katechetą. Tam więc przeniósł się w sierpniu 1994 r. i zamieszkał w przygotowanym wcześniej mieszkaniu przy ul. Cichej, w skromnych warunkach. Opiekowała się nim długoletnia jego gospodyni Leokadia Majcher, pochodząca z Bobowej, emerytka. Ks. Kazimierz cieszył się, że odpocznie od wyczerpującej pracy parafialnej i więcej czasu poświęci diecezjalnemu duszpasterstwu byłych więźniów obozów zagłady i ich rodzin, które polubił. Inne jednak były plany Boże.
7. Wyjście na spotkanie Pana
W poniedziałek 26 września 1994 r. ks. Kazimierz, będąc w Tarnowie, przystąpił do sakramentu pojednania w kościele ojców Bernardynów. Wrócił do Bobowej bardzo zmęczony i tu zmarł nagle 27 września. Uroczystości pogrzebowe odbyły się w Bobowej 29 września pod przewodnictwem biskupa J. Życińskiego i następnego dnia w Ciężkowicach przy udziale biskupa J. Gucwy. Zmarły został pochowany obok swojej ukochanej matki na cmentarzu komunalnym w Ciężkowicach.
Śmierć ks. K. Zająca napełniła smutkiem bardzo wielu ludzi: parafian, przyjaciół, kolegów, współbraci w kapłaństwie, uczniów i kombatantów. Świadczy o tym udział w jego pogrzebie ok. 200 kapłanów, ogromnej rzeszy wiernych, wielu pocztów sztandarowych kombatanckich i strażackich z Tarnowa, Bobowej, Ciężkowic i Radomyśla, przemówienia pożegnalne, dziesiątki wieńców i stosy kwiatów. W przemówieniach podkreślano, że ks. Zając był szlachetnym człowiekiem i dobrym, ofiarnym pasterzem, gdyż odznaczał się żywą wiarą, niezłomną nadzieją i gorącą miłością Boga i bliźniego, gdyż w pracy dla Boga i Kościoła dawał całego siebie, z całym zaangażowaniem i poświęceniem. Był prawdziwym Polakiem, prawdziwym patriotą i odważnym apostołem trzeźwości. Seminaryjny kolega i przyjaciel zmarłego podsumował niejako te przemówienia, gdy powiedział: „Ks. Kazimierz był człowiekiem pięknego charakteru i wielkiego serca, darzył nas wszystkich swoją dobrocią, życzliwością i koleżeńską miłością. Ubogacał nas swoim życiowym doświadczeniem, był towarzyski, nie wywyższał się, pełen humoru, zrównoważony. W pełnieniu obowiązków traktował wszystkich i wszystko poważnie, odpowiedzialnie, bardzo po ludzku i po Bożemu zarazem. Był szanowany i lubiany przez wszystkich, którym wyświadczył dobro... Drogi Kolego, Księże Prałacie, żegnamy cię słowami modlitwy: „Boże, pamiętaj o naszym zmarłym Kazimierzu kapłanie, o jego zmarłych rodzicach i kolegach, którzy odeszli w pokoju z Chrystusem i których wiarę jedynie Ty znałeś. Dopuść ich do oglądania Twojej światłości i pełni życia w zmartwychwstaniu, a nam, którzy jeszcze pozostaliśmy wśród żyjących, daj na końcu ziemskiego pielgrzymowania dojść do życia wiecznego, gdzie nas oczekujesz”.
Artykuł pochodzi ze strony: http://www.currenda.diecezja.tarnow.pl/archiwum/4-97/wspomnienia.htm
Autor: Ks. Piotr M. Gajda
Źródło: 40 lat kapłańskiej posługi ks. prał. Kazimierza Zająca, Radomyśl Wielki 1991.
ADT, Teczka personalna ks. Kazimierza Zająca.