Przeżycia z okresu II wojny światowej - Antonina Nutta
Po śmierci marszałka Polski Józefa Piłsudskiego (1935 r.) zaczęto głośno mówić, że niebawem będzie wojna. Był to czas ogólnego smutku i niepokoju wśród ludzi.
W sierpniu 1939 r. był u nas na urlopie mój brat Michał, który służył w wojsku jako zawodowy żołnierz. Pracował w stopniu oficera Korpusu Ochrony Pogranicza (skrót: KOP) na rosyjskiej granicy. W nocy z 25 na 26 sierpnia otrzymał telegram z jego jednostki, aby natychmiast zgłosił się do służby i niezwłocznie odjechał pociągiem towarowym. Odchodząc z domu powiedział, że do wojny godziny są policzone. W radio nie nadawali nic, poza "halo, halo, uwaga - nadchodzi". Były to jakieś numery niemieckich samolotów zajmujących Polskę. W dniu 1 września 1939 r., w piątek, w piękny, pogodny dzień we wczesnych godzinach porannych ogłoszono wybuch wojny. Zapanowało ogólne zamieszanie, strach i rozpacz wśród ludzi w Pławnej. Zwłaszcza, że krążyły pogłoski, że Niemcy będą zabierać wszystkich mężczyzn. Skutek był taki, że mężczyźni zaczęli uciekać, czym się dało - pociągiem, furmanką, lub pieszo. Niektórzy uciekali wraz z rodzinami. W tym miejscu wypada wspomnieć, że na przystanku kolejowym w naszej miejscowości pojawił się niemiecki patrol, który przyjaźnie zwrócił się do grupy ludzi odprowadzającej zbiegów, mówiąc: "Nie bójcie się. My wasi, a wy nasi". Ci którzy uciekali na południe wnet wracali, bo tamte strony były już opanowane przez Niemców. W gorszej sytuacji znaleźli się jednak ci, którzy uciekali na wschód... 17 września 1939 roku na Polskę napadła Rosja. Rosyjskie wojska przekroczyły wschodnią granicę i posuwały się w głąb kraju. Spośród tych, którzy zbiegli na wschód wielu nie wróciło... Niemcy i Rosjanie podzielili się Polską.
Niemcy w przeciągu kilku dni zdołali opanować wszystkie urzędy. Zamknięto szkoły na rok, a po upływie tego czasu do szkół wprowadzono obowiązkowo język niemiecki. Zakazano nauki historii. Nastała zgroza i czarna zmora wojenna. Były liczne aresztowania, przede wszystkim inteligencji. Sołtys naszej wioski, zresztą nie tylko naszej, musiał Niemcom dostarczać kontyngent z ludzi i żywność - zboże, bydło. Nieraz trzeba było oddać ostatnią krowę. Sołtys był także zmuszony do wyznaczania ludzi na masowy wyjazd na roboty do Niemiec. Dzień i noc słychać było huk spadających bomb, których odgłosy dochodziły nawet do naszej wioski. Niemcy urządzali łapanki na ludzi i wywozili masowo do Niemiec. W każdej chwili obawiano się, że Niemcy mogą przyjść i zabrać każdego z byle powodu. A kogo zabrali, ten już nie wracał... Niemcy w Pławnej zajęli kolonię akademicką Uniwersytetu Jagiellońskiego i przemianowali na Dom Wypoczynkowy dla Niemców. Pod koniec wojny dom ten zamieniono na obóz karny dla zbuntowanego wojska niemieckiego, tzw. Lager ich żołnierzy. Może byli to dezerterzy lub przestępcy. Była tam cała jednostka, która codziennie chodziła pod nadzorem Niemców do pracy -kopania rowów obronnych, tzw. dekunków wokół wioski Pławna. Nie wolno było słuchać radia. Nawet mało kto je miał, bo gdyby Niemiec zastał kogoś słuchającego radia człowiek ten zostałby rozstrzelany. Chodziła pogłoska, że wojna wnet się skończy, bo przyjdzie nam z pomocą Anglia i Francja. Niestety nie doczekaliśmy się jej.
Wróćmy jeszcze na chwilę do początku wojny. Dwa miesiące po jej wybuchu wrócił mój brat Michał, który uciekł z pociągu wiozącego w wagonach towarowych wszystkich oficerów i elitę wojskową z całego kraju. Nie wiedzieli, gdzie ich wiozą. Jak się później okazało - do Katynia. Michałowi i jeszcze kliku oficerom udało się zbiec z Wilna. Mój bat przebrał się w cywilne łachmany i pieszo wrócił do domu w Pławnej. Pytał o drogę z wioski do wioski i z pomocą mapy dotarł szczęśliwie do domu. Podróż zajęła mu cały miesiąc. Wrócił do domu z końcem października 1939 r. Uciekł z rąk oprawców ze wschodu, a zginął zamordowany przez oprawców z zachodu. Gdy wrócił zaraz zabrał się za tworzenie wojska, tzw. podziemia o nazwie Armia Krajowa, dla odzyskania wolnej Polski. Wyjeżdżał ze swoimi ludźmi z AK, którzy złożyli przed nim przysięgę wolności ojczyźnie. W ogródku koło naszego domu była zakopana broń, naboje i metryczki żołnierzy napisane na tekturkach (zawierały dane osobowe: imię i nazwisko, datę urodzenia, imiona rodziców, aby było wiadomo komu dać znać w razie zaginięcia).
W nocy z 27 na 28 października 1943r. Niemcy obstawili nasz dom. Brata skuli w kajdany. Leżał na podłodze, dwóch Niemców go pilnowało, a mama, siostra i ja siedziałyśmy na kanapie przy nim. Nie wolno było nam się poruszyć. Niemcy w domu przeprowadzili rewizję, ale nic nie znaleźli. Następnie wywlekli brata na pole. Tam go katowali, wybili zęby. Jego jęk słychać było w całej wiosce. Nastała chwila ciszy. Wreszcie wyprowadzono drugiego brata i profesora Ślebodzińskiego, który się u nas ukrywał. Usłyszałyśmy 3 głuche strzały. Byłyśmy przekonane, że wszystkich rozstrzelano. Po chwili i mnie zabrano na pole. Byłam pewna, że i mnie spotka podobny los. Nie bałam się. Miałam wyrzuty sumienia, że nie powiedziałam "Niech żyje Polska!". Jeden z Niemców wyprowadził mnie na pole i zapytał pokazując na Michała, kim dla mnie jest ten człowiek. Odparłam, że to mój brat. Był tak zmasakrowany, że wprost nie do poznania. Następnie zapytali, kto do nas przychodził. Odpowiedziałam, że brat miał spawarkę i jak się komuś popsuł sprzęt rolniczy, to przychodził u nas spawać. Michała i mnie wprowadzono do domu. Mama padła na kolana i prosiła, by darowali nam życie, ale gestapowiec odepchnął ją karabinem, aż się przewróciła. Potem ją kopali. Następnie wyszli z domu razem z Michałem – lat 32.
Mama, siostra i ja wyszłyśmy na pole szukać brata Kazika lat 28 i profesora. Znalazłyśmy ich martwych. Kazik zginął od kuli wystrzelonej w tył głowy. U profesora znaleźliśmy ślady kuli w głowie i ręce. W tę noc zabranych zostało 30 mężczyzn. Jeden z nich zdołał zbiec. Przyszedł kilka dni później do naszego domu i opowiedział, że konającego Michała dobili w Tuchowie na cmentarzu wraz z czterema innymi. Wszyscy pochowani są razem w jednym grobie. Leżą tam zapomniani, bez żadnej tabliczki, a przecież oddali za swą Ojczyznę najwyższą wartość, jaką jest życie. Tak mijały lata grozy, wręcz nie do opisania. Wojna jest straszną gehenną - uchowaj nas od niej Boże!
Pamiętam, jak 15 września 1944 roku partyzanci batalionu "Barbara" z 16 Pułku AK zginęli podczas boju z załogami niemieckiego transportu pancernego. Wielu mieszkańców Zborowic - Zawodzie zostało zamordowanych przez hitlerowców w odwecie za tę potyczkę, a domy ich spłonęły. Owe koszmarne przeżycia zabiły wówczas kobietę, która zmarła na atak serca zostawiając piątkę małych dzieci. To, że nie spłonęło całe Zawodzie to wielka zasługa naszego księdza proboszcza Jana Kozioła. Ksiądz dowiedziawszy się, co się dzieje na Zawodziu udał się z narażeniem życia w niebezpieczną misję, by prosić Niemców o zaniechanie zemsty. Przedstawił się, że jest księdzem, pokazał dowód osobisty i książeczkę wojskową, że służył w wojsku austriackim. Znał doskonale język niemiecki, powiedział, że zna wszystkich parafian i ręczy za nich, że są niewinni, że to na pewno jacyś obcy są przyczyną tego nieszczęścia. O dziwo jego prośba odniosła skutek. Zawodzie zostało uratowane. Księdzu udało się jeszcze wyprosić zwolnienie jednego zakładnika - ojca owych pięciu małych dzieci, których matka zmarła w czasie pożogi. Zawodzianie są księdzu bardzo wdzięczni. Wrócę jeszcze do pogrzebu mojego brata zabitego koło domu. Nasz proboszcz ubłagał Niemców, aby brat zabity koło domu został pochowany na cmentarzu, bo wg rozkazu Niemców miał być pogrzebany obok cmentarza jako "bandyta wojenny", bez ceremonii kościelnych. Za to rodzina zabitego jest księdzu bardzo wdzięczna.
13 stycznia 1945 r. Niemcy coś przeczuwali, bo przy pracy w dekunkach byli jacyś łagodniejsi, ale niespokojni. Pozwolili wcześniej odejść z pracy. W nocy z 13 na 14 stycznia schroniliśmy się do piwnicy, bo był ruch i głosy koło domu, huk samolotów. Nagle coś rąbnęło jak bomba. Słychać, było tłukące się żelazo. Gdy trochę ucichło wyszliśmy na pole. Płonęła stajnia. Słyszeliśmy też huk walącego się mostu kolejowego, który Niemcy uciekając wysadzili, aby przeszkodzić wojskom frontowym Rosji.
17 stycznia rankiem, usłyszeliśmy głosy "hurra". To wkroczyły wojska rosyjskie. Koło drogi na Krynicę, pod lasem leżały trupy żołnierzy niemieckich oraz sprzęt wojskowy. Skończył się u nas koszmar wojny. Żaba Franciszek, Popiela Stanisław i Wantuch Antoni zostali wzięci do obozu koncentracyjnego w Niemczech i jakoś udało im się przeżyć i wrócić. To był cud wymodlony przez rodzinę.
Autor: Antonina Nutta