Balonowy lis - ostatnia pogoń przed wojną
W okresie międzywojennym w Tarnowie sport balonowy cieszył się dużym powodzeniem, a wymyślona zabawa – pogoń za „lisem balonowym” zyskiwała coraz więcej zwolenników.
Ostatnia pogoń za „balonowym lisem” odbyła się nie wiosną jak wszystkie poprzednie, lecz w sierpniu 1939 roku i zakończyła się może nie tragicznie, ale co najmniej niefortunnie. Posłuchajmy zatem jak opisuje to zdarzenie Paweł Helle w swojej książce „Mercedes Benz”: „...jak zawsze dziadek Karol (inż. Karol Hülle) przygotowywał się do niej perfekcyjnie, tak jak zawsze babka Maria towarzyszyła mu jako pilot z mapnikiem na kolanach, ale tym razem balon, a raczej aura, spłatały wszystkim figla, pogoda była piękna, ptaki chodziły po ścierniskach, lecz w rozgrzanym przez całe upalne lato powietrzu ani jeden mocniejszy podmuch wiatru nie chciał wypełznąć z worka Boreasza, balon sunął powoli w stronę Dunajca i zawisł dokładnie pośrodku rzeki, niektórzy kierowcy zaczęli się przeprawiać promem do Wierzchosławic, licząc na to, że w końcu pofrunie na tamtą stronę, inni czekali na tym brzegu, nie wierząc w taki obrót sprawy, lecz balon tknięty jak gdyby niewidzialną dłonią, nikt przecież nie czuł najdrobniejszego poruszenia wiatru, zaczął posuwać się na południe i to dokładnie w górę rzeki, a mówiąc jeszcze precyzyjniej, sunął idealnie nad korytem Dunajca, nad samym środkiem jego wartkiego nurtu, i wyglądało to tak, jakby ciągnęły go na linkach trytony zdążające do źródeł, więc pogoń wyglądała tym razem dość nietypowo, samochody i motocykle sunęły w górę Dunajca po obu jego brzegach niczym eskorta honorowa i wszyscy zdawali się mieć równe szanse, przynajmniej do momentu, w którym silniejszy podmuch nie pchnie balonu na lewy lub na prawy brzeg, tak więc część zawodników jechała wolno przez Wojnicz, Melsztyn, Czchów i Łososinę Dolną, drużyna nie mniej liczna sunęła przez Zgłobice, Zakliczyn, Rożnów aż do Gródka, ale to nie był Gródek Jagieloński, ten pod Lwowem, lecz oczywiście Gródek nad Dunajcem – no, a po której stronie jechał Mercedes – Benz pańskiego dziadka?...dziadek i babka jechali przez Rożnów, no i Gródek, czyli, jak się to mówi, stroną prawobrzeżną – coś mi się zdaje Marysiu – powtarzał dziadek, obracając w palcach dawno już zgasłe cygaro – że przeleci jednak do nas – nie jestem tego wcale pewna – odpowiadała babka – obawiam się, Karolku, że równie dobrze może polecieć do nich i wylądować gdzieś pod Limanową, a wtedy – spojrzała na mapę – na pewno nie wygramy, no bo najbliższą przeprawę mamy albo w Nowym Sączu, albo wrócimy się do Czchowa. – No niech pani sobie wyobrazi – że balon zatrzymał się prawie na samym końcu Jeziora Rożnowskiego, dokładnie pomiędzy Tęgoborzem na lewym brzegu rzeki, a Zbyszycami, które leżały na brzegu prawym, i wisiał tak w powietrzu nieruchomy dobre pół godziny, więc zawodnicy powysiadali z samochodów, zaparkowali motocykle, powyjmowali kosze z prowiantami i zaczął się regularny piknik i tylko dziadek Karol nie brał w nim udziału, nie wysiadł z Mercedesa, na dachu którego babka Maria ustawiła ten ich specjalny przyrząd do mierzenia siły i kierunku wiatru, ten ich wiatraczek na tyczce z licznikiem obrotowym oraz maleńkim barometrem – coś drgnęło – szepnęła wreszcie babka Maria – niewiele, ale w naszą stronę – złóż to i wsiadaj – odszepnął dziadek – i proszę sobie wyobrazić – że kiedy ruszyli drogą z powrotem na Gródek, odprowadzały ich zdumione spojrzenia piknikujących pań i panów, lecz krótko to trwało, bo kiedy mocniejszy podmuch wiatru przesunął balon na ich stronę, wszyscy raptownie poderwali się z trawki, uruchomili maszyny i popędzili za Mercedesem dziadków, który dosłownie paręset metrów za Zbyszycami skręcił w drogę na Korzenną, czyli na wschód, bo właśnie w tym kierunku przybierał z minuty na minutę wiatr – Grybów czy Ciężkowice? – zapytał dziadek, kiedy z zawrotną szybkością sześćdziesięciu pięciu kilometrów na godzinę przemknęli wzdłuż ostatnich domów Wojnarowej – raczej Ciężkowice, za chwilę skręcaj w lewo – odpowiedziała babka Maria, no i nie pomyliła się, bo balon, który właśnie w tej chwili ukazał się jakieś trzysta metrów przed maską samochodu, sunął teraz dość szybko dokładnie we wskazaną stronę, ale tym razem nie dane im było wygrać zawodów – ani też nikomu innemu, bo kiedy balon szybował nad Bobową, zza niewielkiego wzgórza gruchnęły salwy przeciwlotniczej artylerii, szare obłoczki rozkwitły wokół barwnej czaszy i gondoli, no i stało się, jeden z pocisków przedziurawił powłokę i balon opadł na łąkę jak wielki spadochroniarz, a chorąży arenoauta Szuber został natychmiast otoczony i aresztowany przez oddział Korpusu Ochrony Pogranicza, czemu towarzyszyła straszliwa awantura, ponieważ areonauta chorąży Szuber nie miał przy sobie licencji ani żadnego dokumentu tożsamości, miał natomiast aparat fotograficzny i wzięto go za niemieckiego szpiega, na nic się zdały perswazje przybyłego w sukurs dziadka Karola ani następnych zawodników, na nic się zdało tłumaczenie, że balon jest zarejestrowany i ma oznakowanie SP – ALP Mościce, na nic się zdały poręczenia wszystkich panów inżynierów i techników razem wziętych, kapitan Rymwid Ostoja – Kończypolski był nieubłagany, polecił wszystkim zebranym udać się pod eskortą do restauracji pani Klungmanowej i tam czekać na dalszy obrót spraw, więc taki był ostatni lot balonu SP – ALP Mościce i ostatnia pogoń za lisem: w restauracji pani Klungmanowej podawano przepiórki, pieczeń cielęcą, zrazy, karpia po żydowsku, barszcz ukraiński, ruskie pierogi, gęsią wątróbkę, smażoną brzanę, marynowane grzyby, faszerowaną kaczkę, schab ze śliwkami, łopatkę, żeberka, rosół wołowy, sztukę mięsa, a wszystko to w bukietach jarzyn i sałatek, do tego piwo okocimskie, piwo żywieckie, czeski pilzner, pięć rodzajów wódek Baczewskiego, koniaki i szampany francuskie, wina węgierskie ze składów pana Lippoczego , no a na wety gorąca czekolada, lody o smaku pistacjowym, winogrona, kremówki, eklery, pischinger oraz cwibak, kawa, herbata, sinalco, sok malinowy, limoniada, ceny przystępne bez klimatycznej taksy, gdzież bowiem było tam Bobowej do Iwonicza, Truskawca, czy Krynicy…Długo ich tam trzymali? – Mniej więcej trzy godziny – tylko aeronauta chorąży Szuber był w znacznie gorszej sytuacji, ponieważ jego zabrano na przesłuchanie do polowego biura KOP – u i oprócz szklanki wody nie dano mu nic więcej, no a w tej restauracji zaczął się bal pod kitą, którą dziadek Karol zawiesił pod krokwią powały, więc kolejne toasty wznoszono za przyszłoroczny wyścig i jego tryumfatora, skoro tegoroczny okazał się do kitu, lecz pewnie wielu z nich miało już przeczucie, że piją na kredyt o najwyższym ryzyku i oprocentowaniu, że podpisują weksel bez terminu, który w każdej sekundzie może iść do protestu…”
Balonowy lis zrulował w ogniu artylerii przeciwlotniczej, ale szczęśliwym trafem obyło się bez ofiar. Wojna przerwała działania Klubu a i po jej zakończeniu nie było dobrych klimatów do reaktywacji działań. Dopiero w 1961 roku Zakładowy Klub Sportowy działający przy Zakładach Azotowych reaktywował sekcję sportu balonowego, ale z powodu kłopotów finansowych już w 1965 roku jej działalność zastała zawieszona. W roku 1996 Tarnowskie Stowarzyszenie Lotnicze wznowiło loty balonowe nad Tarnowem. Przejęli oni tradycje i dzieje Mościckiego Klubu Balonowego i na nowo, organizują pogoń za „balonowy lisem”.
Oprac.: Wiesław Szura
Źródło: Paweł Huelle, „Mercedes Benz. Z listów do Hrabala”, Kraków 2001.